Wpis 2023-01-04, 23:00
04 stycznia 2023, 23:00
Jest 4 stycznia. Od sylwestra udaje mi się unikać słodyczy (no, sporadycznie coś jeszcze wtrząchiwałam do wczoraj, dzisiaj już nic). W poniedziałek sprzątaliśmy z S. miejsce na siłownię w garażu, a wczoraj i dziś byłam na basenie próbując osiągnąć właściwy poziom zmęczenia. Dobrałam tabletki stymulujące z kofeiną i ostrymi przyprawami i jakoś poszło. Kupiłam nawet karnet na basen, licząc na to że szkoda mi będzie wydanej kasy żeby nie chodzić. A karnet 3 miesięczny więc...
Dokonałam dzisiaj nieprawdopodobnego odkrycia. Fenomen po prostu. Jakoś w ramach odpoczynku między seriami pływania macnęłam swoje uda, w ramach standardowego samobadania w chwilach zadumy nad tym jak cholernie mnie za dużo. Okazało się że efekt w wodzie jest z deka inny niż na lądzie i jest totalną abstrakcją. Uczucie macania tkanki tłuszczowej owiniętej w skórę to jakiś kosmos. Wrażenie jakbyś napełnił balon wodą i macał go pod wodą. Jak gdyby tylko cienka warstwa skóry oddzielała wodę od grubej, naprawdę przynajmniej 8-10 centymetrowej warstwy tłuszczu, pod którym dopiero jestem prawdziwa ja, schowana skrzętnie, ale beznadziejnie przymocowana do tego gówna. Opatulona jak grubą kołdrą. Ochyda. I mega dziwne uczucie. Jakby ten tłuszcz pchał się ku powierzchni wody i sprężynował po tknięciu palcem. Jakby moje kości i mięśnie na spółkę ze skórą trzymały go wewnątrz mojego ciała wbrew jego woli. Oczami wyobraźni widziałam brązową galaretkę, jak schłodzony rosół, opatulający moje mięśnie uwięzione pod spodem. Kości, mięso, galaretka z tłuszczu i cienka warstwa skóry. Po tym doświadczeniu (oczywiście obmacałam się cała, gdyby ktoś patrzył pod wodą miałby ciekawy widok) ruszyłam jak taran. Ćwiczenia prawie do bezdechu, do bólu, do czasu aż nie padłam i nie zawiesiłam się na barierce, stwierdzając że już nie mogę, no i warto byłoby pójść siku, zanim zwieracze mi ze zmęczenia padną.
A to jest kolejne ciekawe doświadczenie. Nietrzymanie moczu u osób otyłych ponoć jest standardem. I niestety odkryłam to jakiś miesiąc temu myśląc że mam jakąś infekcję, ale nie. Po prostu ciśnienie wewnątrz jamy brzusznej, wywołane upychaniem zbyt wielu tkanek w jednym miejscu, zaczęło oddziaływać intensywnie na pęcherz, więc po powrocie z basenu zaczęłam bezwiednie popuszczać. Skraj masakry. I chodzę w podpaskach mimo braku okresu, bo posikiwałam tak, że aż zmoczyłam spodnie.
W internetach piszą, że najlepszym sposobem jest, nie zgadniecie, utrata wagi! Ta-daaa!
Nie ważyłam się na razie, pewnie zrobię to jutro. Myśleliśmy nad kupnem orbitreka albo atlasa ( a najlepiej obu), ale przez te dzikie zapędy zostaniemy bez kasy, więc chcę na razie poćwiczyć sprzętami które mamy, jeśli za miesiąc będzie dalej ok to kupimy jeden. Potem może być kolejny w kolejnym miesiącu albo za 2.
No i wychodzi, ze mój zjazd z wagą 35 kg sprzed 5 lat był łutem szczęścia, załatwiłam większość wagi bieganiem i dietą, czyli właściwe samymi ćwiczeniami aerobowymi, a wychodzi na to, że one same kiepsko działają. Nie że nie działają, ale w porównaniu do treningów siłowych czy interwałowych jest znacznie dłużej, gorzej i bardziej zniechęcająco. Tym razem rozpiska opiewa na siłowe, interwały i areobowe, niech to się wreszcie ruszy i spierdala.
Jutro fryzjer, moje długie włosy drastycznie idą pod nóż, bo trudno z nimi funkcjonować, a odkąd pewna durna fryzjerka rozjaśniła je dwukrotnie jednego dnia, kiepsko je ogarnąć i wyglądam do bani. Plus suszenie ich po basenie, mycie po treningach, ogarnianie do pracy, wysuszą się w końcu tak że nic z nich nie będzie. Wiem, że stylizacja krótkich też nie jest banałem, ale będzie prościej. Chociaż krótkie przy mojej posturze mogą mi jeszcze uwidocznić parę kg, mam to w dupie. Na to sram, w dupie mam, jak śpiewał Gospel.
Muszę rzucić fajki, nawet paląc myślę „a może bym sobie zapaliła”. To chyba nie działa.
Dodaj komentarz